Język francuski jest pięknym językiem, ale niestety trudnym, więc powtarzaj odmiany i ucz się słówek – taką radę dała mi kiedyś moja znajoma, której zwierzyłem się, że bardzo lubię słuchać ludzi mówiących po francusku, ale nic z niego nie ogarniam mimo kilku lat „nauki”. Ona po francusku mówiła biegle i twierdziła, że można się tego spokojnie nauczyć. Była również przekonana, że bez znajomości francuskiego nie można obyć się w cywilizowanym świecie i że na pewno mi się przyda. Ja też zawsze uważałem, że to piękny język ,ale wszystkie subrząktiwy, odmiany i czasy były dość niezrozumiałe, mieszały w głowie i komplikowały trudną walkę o właściwą francuską wymowę. Język francuski wydał się mi się wówczas trochę nieżyciowy i może nawet niepraktyczny – myliłem się.
To przecież był język Moliera („Il faut manger pour vivre et non pas vivre pour manger”), Napoleona („Adieu, mes enfants!”) i Joe Dassin’a na Polach Elizejskich – myślałem – czyli to już było, przebrzmiała historia, kultura wspaniała i w ogóle… tylko jak to się przyda w życiu codziennym?
Pierwsze słowa po francusku, których użyłem wobec native speakera (le locuteur natif?) były proste i konkretne – chodziło o godzinę. Byłem spóźniony, śpieszyłem się i nie miałem zegarka, a traf chciał, że pierwszą osobą, która mogła mi pomóc był Francuz. Szybko ułożyłem sobie w głowie francuską przemowę, nie pamiętałem tylko, że trzeba być grzecznym. „Quelle heure est-il?” wypaliłem bez zastanowienia, i chyba dlatego mój pierwszy francuski rozmówca nie zareagował… Ugryzłem się w język i spróbowałem jeszcze raz: „Excuse-moi monsieur…”. Tym razem Francuz zrozumiał, uśmiechnął się i odpowiedział. Na pewno po francusku. Byłem jednak tak przejęty, zakręcony i skupiony na właściwej wymowie, że nie zrozumiałem do końca czy to było w pół do trzeciej czy czwartej – odpaliłem więc z miejsca, że merci beaucoup i zakończyłem swoją pierwszą francuską wymianę zdań. Następnym razem było już lepiej.
Inne „pierwsze spotkanie” z językiem francuskim przytrafiło się mojej przyjaciółce w dość niespotykanych okolicznościach, w czasie jazdy samochodem. Nagle z powodów niezależnych od niej musiała dość gwałtownie zahamować. Wtedy w tył jej samochodu w wjechał z impetem półciężarówka. Okazało się że za kierownicą siedzi… Algierczyk, który przyjechał do pracy w Polsce. No i jak tu rozmawiać i dochodzić swoich racji? Na szczęście ona znała francuski na przyzwoitym poziomie, dla niego to był prawie język ojczysty – ale i tak było ciekawie. Porozumienie się w sprawie stłuczki nie jest łatwe nawet dla dwóch mówiących tak samo, a co dopiero w obcym języku. Moja przyjaciółka stanęła na wysokości zadania – szybko okazało się, że to przybysz z Maghrebu nie zachował należytej ostrożności, udostępnił wszystkie potrzebne dane i wylewnie przepraszał za zniszczoną klapę. Francuski bardzo się przydał, a dzięki zbiegowi okoliczności i zdolnościom językowym tout s’est bien terminé.
Na marginesie, Warszawa – Paryż Północy – ma chyba szczególne szczęście do języka francuskiego i Francuzów w szczególności. W mieście był kiedyś Plac Napoleona, Marie Mont w spolszczonej formie to nazwa stacji metra, a jednym ze znanych gości był sam Charles de Gaulle – przedstawiać nie trzeba. Każdy wie, że mamy w stolicy pomnik i rondo imienia tego francuskiego polityka. Nie jest jednak sprawą powszechnie znaną, że dzięki swojej posturze przyszły prezydent Republiki Francuskiej uratował sytuację na przyjęciu wydanym przez oficerów polskiego wojska dla członków francuskiej misji wojskowej. W trakcie kolejnego toastu „za zdrowie francuskich przyjaciół” nagle zgasło światło – de Gaulle był jednym z niewielu, którzy twardo stali na nogach i jedynym, który mógł bez wchodzenia na krzesło wymienić zbitą przez wesołe towarzystwo żarówkę – wystarczyło, że uniósł rękę. Kamienica przy placu Unii Lubelskiej gdzie miało to miejsce stoi do dziś. Ceci est vrai!
A Tobie w jakich sytuacjach przydał się francuski?